sobota, 25 października 2008

Zostanę japonofilką :)

Na czwartek Aya zaplanowała wspólną kolację dla naszego mieszkanka - każda miała ugotowac coś ze swojego kraju. Ja miałam mega problem, bo zazwyczaj nie jadam typowo polskich potraw, bo się je przygotowuje dłużej niż makaron z sosem :) a części naszych narodowych dań po prostu nie lubię, no szczerze mówiąc. Pierogi byłyby super, tylko że nie bardzo umiem je zrobic (wstyd jak cholera, wiem!). Moja babcia była mistrzynią pierogów, pamiętam jak byłam mała pomagałyśmy z siostrą wycinac z ciasta szklanką kółka, a potem robic takie falbanki na brzeżkach..milion lat temu... Teraz jak już zajadam się pierogami, to z takiej jednej restauracji (można je kupic na wynos, witamy w XXI wieku :) ). No i zonk - co ja ugotuję?? Szarlotkę zrobiłam w niedzielę, i tradycyjnie w poniedziałek już nie bylo. Clementine miała zrobic cos warzywnego-zapiekanego w duzej ilosci, wiec chcialam wymyślic coś lekkiego, żeby dało radę upchnąc po takiej uczcie. Stanęło na sałatce - niestety, nie jarzynowej, bo - oczywiście - nie lubię (wiem, że 95 % Polaków w tej chwili by mnie zabiło wzrokiem) - zrobiłam taką, co niektórzy zwą królewską: wędzony(tu grillowany, bo wędzonego nie znalazłam) kurczak, ananas, ser żółty, kukurydza i jajka - powinien byc jeszcze seler, ale NIE LUBIĘ. Więc to taka moja wersja sałatki. 

W ogóle jeszcze wspomnę, że Francuzka zaginęła (jeżeli wcześniej nie pisałam...) - pojechała w zeszły piątek do domu, i do tej pory jej nie widziałyśmy, na SMSy Ayi też nie odpisuje.. czyli jedna potrawa mniej :/ ale za to Aya zrobiła potrawę, z której słynie jej miasto - Osaka. Okonomiyaki to rodzaj naleśnika, ja bym to właściwie określiła mianem placuszka nadziewanego kapustą i przybranego super-japońskimi rzeczami. W czasie gdy ja kroiłam te wszystkie moje składniki, ona robiła swoje żarełko, więc miałam okazję się przyjrzec. W ogóle oni wszystko mają w takich zestawikach: torebeczka, w środku kilka mniejszychtorebeczek+instrukcja i super jedzonko gotowe. To nie to co nasze zupki-kubki czy inne takie w 5 minut - to nie proszki-instant tylko przyprawy, porcje ciasta dla np.3-4 osób. Zwykłe składniki, tylko popakowane w odpowiednie ilości. No więc robi się ciasto jak na naleśniki, wkraja się tam w cholerę kapusty (już miałam obawy, że raczej tego nie zjem bo kapusty też NIE LUBIĘ), dodaje jakieś japońskie zaklęte proszki i smaży razem z szyneczką na patelni małe placuszki. Niby nic specjalnego, ale.... najlepsze jest przybranie! Najpierw placuszka polewa się sosem specjalnym - taki słodko-kwaśny, warzywny, baaardzo dobry. Potem Aya wyjęła coś, co wyglądało jak wióry. Dała mi powąchac, to było coś wędzonego. Okazało się, że to katsuobushi - rybny papier, zrobiony z suszonej, sfermentowanej i wędzonej odmiany tuńczyka. Potem takie rybsko się trze na specjalnej tarce i wychodzą takie cieniusieńkie wióry. Jadłam na surowo - pycha!! Bierze się tych wiórów trochę i sypie na naleśnika pokrytego sosem. Na to wszystko sypie się aonori - zbieżnośc z nori (to czarne, w co owninięte jest sushi maki) nieprzypadkowa - to suszone, pokruszone wodorosty. Pachnie trochę jak herbata, a w smaku na sucho takie sobie, wolę rybny papier na sucho :) No i na zdjęciach tego nie ma, ale trzeba jeszcze ozdobic naleśnika majonezem. I jemy!! Uwaga, uwaga -tu sie chwalę: zjadłam to cudo pałeczkami, pod nadzorem Ayi. Nauczyłam się nawet kroic używając hashi (pałeczek), choc na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe. A da się! Jak przyjadę do Polski, to mogę zrobic pokaz :P






Okonomiyaki smakowało mi baaaardzo - już wiem, że do Japonii na pewno sie wybiorę: po to, żeby jeśc!! Moja sałatka według mnie taka sobie, chociaż Aya wsuwa ją też na śniadanie (bo hurtową ilośc zrobiłam, jak to zwykle z sałatką bywa..). Chinka nie dołączyła do kolacji, wpadła na chwilę, poczęstowałyśmy ją naszymi wyrobami i winkiem od Justyny, ale chyba nie załapała klimatu...:/ a my poplotkowałyśmy po babsku, a potem otrzymałam japońskie i chińskie imię :) O ile japońskie imię to nie takie straszny problem przetłumaczyc fonetycznie (poniżej napisane na zielono, u góry hiraganą, poniżej katakaną - to dwa rodzaje japońskiego alfabetu, zainteresowanych odsyłam do wikipedii, bo jak bym chciała tu opisac, to za długa by notka wyszła..), o tyle znaleźc chińskie znaczki to masakra. Aya wspomagała się elektronicznym translatorem, a i tak było mnóstwo wersji.

Bo do każdej sylaby trzeba przypisac znaczek - a okazuje się, że oni moje imię czytają jako ma-gu-da. Tu się możecie zacząc śmiac, ale to nie koniec :) Każdej z tych sylab odpowiada z 5 różnych znaczków, i trzeba wybrac. Ja w końcu zdecydowałam się na: prawda-narzędzie-uderzyc. Jak się głęboko (napraaaaaawdę głęboko) zastanowic to można jakąś tam ideologię dorobic, a nawet powiązac z moim charakterem, hehe. Wahałam się jeszcze między inną wersją, ale to jest mój nick wewnętrzny i pozostanie tajemnicą :). Chińska wersja mojego imienia jest na niebiesko. 

Brak komentarzy: