Po poszwendaniu się po labie po spotkaniu i po lunchu Zakeer znowu kazał mi na siebie czekac. Zajęłam się szukaniem doktoratów - oczywiście w moim stylu, czyli kilka rankingów i sprawdzalam tylko uczelnie z pierwszych 10. Niestety, chyba MIT i Caltech są poza moim zasięgiem finansowym, i w ogóle to nie chcę do USA. Z USA to jedynie Berkeley mi pasuje, pod względem tematycznym i finansowym. No i generalnie chyba się mocno na powrót nastawiłam - nie chcę zapeszac, muszę z nimi pogadac. Ale tak to jest, że oni w te klocki słoneczno-barwnikowe są najlepsi. Chyba Lozanna albo śmierc! (parafrazując Jana Marię). Jak nie w tej grupie, to jeszcze inną znalazłam, typowo chemiczno-fizyczną, ale która wykiełkowała z LPI (Laboratory for Photonics and Interfaces - tu własnie pracuję teraz - dziwne, że w fotonice, heh). Zobaczymy. Na razie mam plan się wykazac. No i nawet się nie zorientowałam, że czekam już dwie godziny na Zakeera, aż dziewczyny zapukały pytając się, czy ktoś idzie na seminarium. Tym razem coś w rodzaju PTF (czwartkowe seminaria Polskiego Towarzystwa Fizycznego na IFie, dla niewtajemniczonych, są tematy naukowe i popularnonaukowe). Nie żałowałam decyzji!! Sir John Meurig Thomas dał wspaniały wykład o geniuszu Michaela Faradaya. Naprawdę, to niedoceniany przez wielu naukowiec. Za długo by się o tym rozpisywac, ale i osoba prowadząca niezwykła: rycerz z walijskim akcentem, który piastował stanowisko profesorskie utworzone swego czasu specjalnie dla Faradaya z niezwykłą biegłością i lekkością opowiadania - było super, pomimo, że trwało 1,5 godziny (plus 30 min na pytania...). Po seminarium dostałam instrukcje: dwa nowe eksperymenty następnego dnia.
Jak dobrze, że istnieje Nuttapol -co prawda trochę go przekupiłam szarlotką, którą upiekłam z jabłek od Nicky, ale on jest moim super nauczycielem :) Jeden eksperyment spoko - łatwy, przyjemny, obsługa aparatury banalna -niestety, to był dzień do dupy i się zepsuła, podobnie jak drugi zestaw obok, więc pan, który się tym opiekuje to za szczęśliwy nie był. Tylko, że to nie była niczyja wina, się zepsuło - na szczęście tylko program, a nie sprzęciory. Nic nie mówię, może to znowu moja aura? No i zagadnęłam go o ten drugi eksperyment, bo Nuttapol nie robił go wcześniej. No to się nasłuchałam, że to takie mega trudne, że on sam nie wie, co tam się dzieje. I że jeżeli jestem chemikiem organikiem, to nie zrozumiem, że jak miałam chemię fizyczną, to już lepiej. No to mu wyjaśniłam, że okej, jestem inżynierem, ale miałam w cholerę teorii, właściwie samą teorię, więc jakoś się przez to przegryzę. Nie wspominałam o mojej 3,5 z chemii fizycznej - chociaż niech Mac żałuje, że mnie nie docenił, bo nadejdzie taki dzień.. :) Nawet Gudowska mnie przy drugim podejściu doceniła hehe:) No i na razie jestem zaopatrzona w publikacje do czytania, bo mierzyc nie mogę, zanim nie udowodnię, że wiem co tam się dzieje. Ale i tak w międzyczasie poprosiłam mojego Koreańczyka Juno, żeby mi pokazał co i jak, i dał wytłumaczenie dla idiotów. On jest spoko, bardzo spokojny - też go szarlotką przekupiłam... - no i mam przynajmniej jakieś pojęcie o tym eksperymencie. I rzeczywiście, sam pomiar przekichany, a ponoc obróbka danych jeszcze gorsza. Zebrałam się w sobie i powiedziałam Hindusowi, że sorry, nie jestem gotowa i tego nie zmierzę. A ten przyjął to dośc spokojnie i powiedział, że mogę to zrobic później. Wyszedł o 15, bo miał jakiś zabieg, no to ja poczekałam do 15.30 i też siuuuu! I tak nie miałam co robic oprócz czytania :)
Z tej miłej okazji zrobiłam zakupy (bo robimy w czwartek , hmm to dzis!,międzynarodowy obiad, właściwie kolację - ja chyba zrobię sałatkę, bo Francuzka ma ugotowac coś sporego, więc żebyśmy się nie obżarły), pranie - jupii!! to wyczyn - i pracę domową z francuskiego.... znowu 20 zdań na godzinę...
No niestety, przez tych przeklętych studentów :) i ich przeklęte pracownie :) mamy zajęty sprzęcior w środy i czwartki - więc trzeba się ekstremalnie nagimnastykowac, żeby się w grafik wcisnąc. No i mi się nie udało, musiałam po francuskim wrócic i mierzyc, bo jak przyszłam do labu po angielskim (10.00), to już tylko 1 godzina była wolna przedpołudniem. A jutro jeszcze gorzej, bo rano wszystko zajęte, a ja wykłady zaczynam o 13 i do 17 z głowy. Więc olewam, jutro nie mierzę, ale już mnie dopadł supervisor, że ma jakieś nowe systemy do testowania, czyli wracam do robienia baterii = skończę późno, czyli równie dobrze mogę później zacząc - tak sobie myślę... Dlatego też dzisiaj wybrałam się z Aya na szwajcarską kolację - Antoine i Andrea przygotowali dla nas raclette i w ogóle mnóstwo innych serów. Było pyyycha !! Po drodze obejrzeliśmy jeszcze mecz FC Basel - Barcelona w Champions League. 0:5, no comment, ale powiedziałam im, że rozumiem, co czują, bo nasze drużyny grają w podobnym stylu.
Acha - w poszukiwaniu orgina zaalarmowalam Polske i jeszcze raz dzięki dla Sopla, za uratowanie mojej magisterki. Ale w międzyczasie postanowiłam zapoznac się z IGORem - podobno wypaśniejszy niż Origin. Instalował mi to cudo bardzo miły pan, który był zaskoczony, że nie mam jasnych włosów jak na Polkę przystało i teraz za każdym razem mnie wita: o, ta piękna Polka, co nie ma jasnych włosów.... Zrobił też dla mnie instrukcję i samouczek, więc mam zajęcie. Ponoc więcej opcji niż Origin, a wiedząc, jak bardzo potrafiłyśmy w Olą dopieszczac nasze wykresy, to aż się boję, że się strasznie wciągnę w zabawę tym programem. A potrzebuję dobrego narzędzia, bo mam pomysł na fajną wizualizację danych (jak już mówiłam, chcę im pokazac, że nie znajdą lepszego doktoranta niż ja, hehe!!).
Notka tym razem bez zdjęc - gratuluję tym, którzy dotrwali do końca :)
1 komentarz:
buziaki od twojego wiernego fana :***, nie podoba mi się, że innym facetom robisz szarlotke
Prześlij komentarz